Geoblog.pl    dookolaswiata    Podróże    Camino de Santiago 2008    Castrojeriz
Zwiń mapę
2008
29
sie

Castrojeriz

 
Hiszpania
Hiszpania, Castrojeriz
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2370 km
 


Nie wiem od czego zaczac. Bardzo dlugo nie mielismy dostepu do internetu, ale nawet gdybysmy mieli- pewnie nie napisalbym ani slowa, bo tyle sie dzialo. Od ostatniej notki ruszylismy do Granon- miejsce polecalo nam wiele osob i pewnie wszystko byloby super, gdyby nie dzien w ktorym tam trafilismy. Gdy doszlismy na miejsce, przywitala nas pani (mowila po angielsku- wiec nam przypasowala) i od razu zaprosila na obiad i kolacje pozniej. Miala byc modlitwa w kaplicy, ale niesety do niej nie doszlo. Zasiedlismy do stolu i najedlismy sie chyba po raz pierwszy od wyjazdu. Wina tez bylo pod dostatkiem. Musze zaznaczyc, ze to albergue miescilo sie praktycznie w budynku kosciola- na trzech poziomach. Na najnizszym, gdzie my zajelismy swoj kawalek podlogi bylo wyjscie na chor kosciola. A dlaczego trafilismy na zly dzien? Co roku w Granon odbywa sie przedstawienie na temat pielgrzymow do Santiagio i samego Camino. W dniu, gdy my tam trafilismy odbywala sie proba generalna. Zaczela sie ona o 22giej a skonczyla nawet nie wiem kiedy- byla to najgorsza noc (jak do tamtego czasu- od wtedy mielismy gorsze). Bylo strasznie glosno i nawet po polnocy budzil nas ryk glosnikow i spiew (musimy przyznac, ze naprawde piekny) choru. Nie rozwijam bardziej tego tematu, bo malo czasu.

San Juan de Ortega. Z Granon do tego miejsca jest jakies 42 km, wiec maraton. Patrzac na to, ze po gorach i z pelnym plecakiem- mozna nam chyba wybaczyc slaby czas. Odcinek naprawde przepiekny. Mielismy w planach stanac kilkanascie kilometrow wczesniej (12 chyba) ale zdecydowalismy sie isc dalej, bo byla dopiero 12.30- nasz blad. Dlaczego- w San Juan de Ortega pogryzly mnie bed bugs- takie robale, ktore zyja w lozkach, starych budynkach, drewnie i wilgotnych miejscach (glownie ze wzgledu na brak higieny). Do dzis nie moge sie z tego wykaraskac- ale o tym zaraz. Samo schronisko- znowu przy kosciele- piekne, choc po smierci opiekuna tego miejsca na poczatku tego roku (ksiedza- jednego z tworcow wspolczesnej drogi i wielkiego promotora Camino) strasznie zaniedbane. Kosciol obok fajny, msza niestety 20-minutowka, ale bez zbierania na ofiare- wiec uczciwe zagranie. Po mszy poszlismy do pobliskiej restauracji na menu del peregrino za 10euro- najedlismy sie za wszystkie czasy. Chyba marne schroniska Pan Bog nam wynagradza obfitymi kolacjami. Jako ciekawostka- kelnerem byl koscielny, wiec pewnie dlatego taka krotka msza.

W pokoju ulokowal sie kolo nas Marek- czech, ktorego przedstawil nam pare dni wczesniej Joahim- polak poznany gdzies na trasie. Ciekawi jestesmy, czy Marek przypadkiem nie zlapal tej samej zarazy co ja. No, teraz czas o tej zarazie pooopowiadac. Objawia sie to tak, ze masz cale cialo pogryzione i swedzace i z godziny na godzine pojawia sie coraz wiecej ukaszen. Nie bede przewdstawial calej sytuacji bo nie ma czasu. Jestem caly pogryziony (jak przez osy) i dzis trafilem do Centro Medical (he, trafilem- pedzilismy do niego 30 kilometrow w 40 stopniowym upale). Lamanym hiszpanskim jakos wytlumaczylem lekarzowi o co mi chodzi. Przepisal mi jakas masc na swedzenie (ktora dziala raczej odwrotnie, dal 4 tabletki- jakies mocne podobno. Dostalem tez karteczke do pokoju obok, gdzie piekna hiszpanka zaaplikowala mi w tylek najbolesniejszy zastrzyk, jaki zdolalo sie wymyslic Lucyferowi- tak, ze kuleje do tej pory. Czuje sie minimalnie lepiej- mam nadzieje, ze do rana zacznie mi przechodzic (co patrzac na nasz dzisiejszy nocleg dobrze raczej nie wrozy.

O wczorajszym noclegu nie chce mi sie nawet pisac, bo byl tak dziwaczny (lacznie z sama Hospitalera- czyli wlascicielka), ze czulismy sie jak w jakiejs zlej bajce z dziecinstwa. Powiem tylko, ze np. musielismy nasze plecaki zapakowac w czarne worki- takie w jakie u nas pakuje sie zwloki- i za nic nie wyciagac nic na lozko. Ale zyjemy. O Rabe- po powrocie.

Dzis machnelismy kolejne 30 (bo oba poprzednie dni oba w okolicach maratonu)- dziesiec wiecej niz bylo w planach. Okazalo sie jednak, ze we wsi 10km wczesniej nie bylo ani internetu, ani lekarza- ktorego bylo nam trzeba, zebym przezyl kolejna dobe. Doszlismy wiec do Castro-costam- nazwy nawet nie pamietam i znalezlismy ta przychodnie. Potem udalismy sie na poszukiwanie noclegu- trafilismy do jakiegos municipal, gdzie jest chyba najbrudniej z wszystkicvh miejsc w ktorych bylismy. Jestesmy troche podlamani i muslimy o domu. Godzime temu siedzielismy nawet i cieszylismy sie, ze mamy takie swietne rodziny i niczego w naszych domach nie brakuje. I chyba na tym nasze camino ma polegac- zebysmy nauczyli sie doceniac wszelkie dobra, ktore dal nam Bog i podeszli do zycia z wiekszym dystansem- zaczeli rozumiec, ze “najwazniejsze rzeczy w zyciu wcale nie sa rzeczami”. Siedzimy teraz w zadymionej knajpie, gdzie hiszpanie rozgrywaja turniej w karty. 3 cm nad moja glowa mozna zawiesic siekiere a Ewa juz chyba ma dosyc tego miejsca. Koncze wiec- musze jeszcze napisac post na anglojezycznych forach, zeby ostrzec ludzi przed noclegiem w San Juan.

Zyjemy i kochamy Was.

Kuba I Ewa (zza mojego ramienia)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
dookolaswiata
Ewa i Kuba Pigóra
zwiedził 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 29 wpisów29 0 komentarzy0 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
02.08.2009 - 02.08.2009
 
 
18.08.2008 - 04.09.2008