Siedzimy w tym miescie, po przejsciu jakichs 37 kilometrow.
Mialo byc kilka mnniej, zle okazalo sie, ze mamy jeszcze ciupke energii i ruszylismy dalej. Nie pisze dlugo, bo energia w schronisku pada co kilka minut, wiec nie chce stracic tekstu, ktory napisalem. Znalezlismy market- ktory roil sie od myszy i innego robactwa, parowki w lodowce mialy bombarz a pan sprzedawca nie za bardzo sie nami przejmowal. Szlo sie nienajgorzej, choc doszlismy padnieci. Na szczescie jutro tylko 18 klilometrow i bedziemy w Leon.
Wypilismy juz butelke wina, ale kupilem wlñasnie druga, bo atmosfera typowo pielgrzymkowa i towarzystwo sie rozkreca. Gadamy sobie z hospitalera, ktora radzi Ewie na temat jej pecherzy i pomaga nam odpalic stare komputery.
Albergue jest strasznie klimatyczne- z polka na buciory na polpietrze i pieknym patio za tylnym wyjsciem. Maja tu wszystko. wlacznie z kuchnia i automatem do kawy. Napewno napisze wiecej na ten temat, ale narazie sie boje.
Jutro spimy do bolu, bo nigdzie nam sie nie spieszy. Moze zaraz nawet uda nam sie nasze zdjecia zgrac na DVD. Byloby slodko. (udało się zgrać zdjęcia!!!- dopisano po powrocie)
Pozdrawiamy. Kuba i Ewa.