Tak jak zapowiadalem- po noclegu z Mansilla ruszylismy spokojnie w strone Leon.
Jako, ze poprzedni wieczor zostalismy do pozna, pijac wino i rozmawiajac z ludzmi- szlo nam sie jakos leniwie. Cale szczescie do Leon mielismy tylko 18,5km, wiec najkrotszy jak do tej pory odcinek. Po drodze zrobilismy tylko jeden przystanek (no, dwa- liczac jeden juz w Leon). Na trasie spotkalismy faceta, ktorego mijalismy w pierwszy dzien przy podejsciu do Orisson z St. Jean. Teraz jest chyba przed nami- a gdy widzielismy go pierwszy raz, myslelismy, ze zostawimy go daleko w tyle. Wejscie do Leon nie zaskoczylo nas- na szczescie nie bylo tak zle jak przy wejsciu do Burgos kilka dni temu (kurcze- mam wrazenie, jakby to juz bylo baaardzo dawno temu)- jednak wielkie miasta zabijaja troche tej calej magii, ktora sie czuje podczas drogi.
Na cale szczescie Leon wywarlo na nas bardzo pozytywne wrazenie. Od samego poczatku witali nas ludzie. Gdy zaszlismy do piekarni po pyszne bulki (jedna nadziewana pasta z pomidorow i tunczyka- na cieplo a druga slodka- wielkosci talerza) pan bardzo milo nas przywital i pomogl wybrac cos, co by nam odpowiadalo. Potem, gdy siedzielismy na starych murach przy wejsciu do miasta i zajadalismy te bulki- podeszla pani zyczac nam smacznego, poklepala Ewe po nodze i pobiegla dalej. Jakos od razu lepiej nam sie zrobilo; poczulismy, ze nareszcie zaczyna wszystko wskakiwac na odpowiednie miejsca.
Do albergue trafilismy bez problemu, po strzalkach. Przed wejsciem czekalo juz kilka osob, chociaz otwierali o 11tej (byla 10.40). Chyba wszyscy mieli ten sam pomysl co my- czyli odpoczac w Leon i troche pozwiedzac miasto. Przed samym otwarciem pojawila sie spora grupa rowerzystow- okazalo sie, ze to sami polacy- 16 osob zwiazanych w rozny sposob z jezuitami (mlodziez akademicka). Spedzilismy z nimi troche czasu w ciagu dnia wymieniajac sie opiniami i doswiadczeniami z drogi. My mamy troche wiecej do opowiadania, bo jestesmy na trasie znacznie dluzej niz oni, bo idziemy przeciez 2 razy wolniej a poza tym oni ruszyli z Pampeluny.
Albergue w Leon bylo absolutnie swietne. Wypralismy i wysuszylismy nasze rzeczy. Potem zaparzylismy sobie herbate i naprawde odpoczelismy. Zwiedzilismy katedre w centrum miasta i bylismy nia naprawde zachwyceni. Oboje powiedzielismy, ze nie widzielismy w zyciu takiego miejsca- az nas ciarki przechodzily, gdy bylismy wewnatrz. Po wyjsciu zapytalismy sie w informacji turystycznej o najblizszy market i polecielismy na zakupy. Bylismy bardzo glodni, wiec oczywiscie nakupilismy za duzo i za chwile ide jeszcze dojesc ostatnia kanapke.
Wieczorem po winie z calym towarzystwem udalo nam sie nawet wyspowiadac na dziedzincu przy uprzejmosci jednego z ojcow jezuitow. Aha- wczesniej bylismy na niesamowitej mszy i modlitwach u siostr, ktore prowadza ta albergue- niesamowity klimat. Pieknie spiewaly i naprawde czulo sie, ze wszystko jest na odpowiednim miejscu i dzieje sie z odpowiednia predkoscia.
Wiele jest do opowiadania z Leon, ale nie mam czasu. Jedyna przykra wiadomosc, to ze nasz znajomy czech. Marek musi wracac do Liberca z powodu choroby. Jestesmy z nim w kontakcie i bedziemy trzymac kciuki w przyszlym roku, kiedy wroci dokonczyc trase.
Dzis wyszlismy z Leon i mielismy oczywiscie stanac gdzies wczesniej ale zagonilismy sie az do Hospital de Orbigo, skad pisze teraz. Droga byla straaasznie nieciekawa, bo caly czas biegla wzdluz ruchliwej autostrady. Zrobilismy kilka przystankow i szlo nam sie dobrze- tez z powodu pogody- wiec wyszlo jakies 35km. Albergue w Hospital jest niesamowite i tylko 4 euro (choc wczoraj bylo donativo). Internet 1 euro za 30min, wiec musze konczyc. Zrobilismy zakupy i bedziemy dzis gotowac makaron, bo maja kuchnie. Mozna tez sobie wzaic troche warzyw i owocow za darmo, wymoczyc nogi i odpoczac na ogrodku. Z glosnikow leci muzyczka relaksacyjna i my sie juz jakos uspokoilismy po wedrowce. Jutro nawet nie wiemy dokad isc.
Bawimy sie coraz lepiej i wszystko wraca do normy. Dzisiaj jest bardzo dobry dzien, lece po moje piwo na zakwasy. Kochamy Was.
Kuba i Ewa.