Nawet nie wiem od czego zaczac. Wczoraj nawet nie ruszylismy dlugopisem a do internetu nie bylo dojscia. Poza tym bylismy niezywi po przejsciu calej drogi z Roscenvalles do Arre (przed Pamplona)- wg roznych przewodnikow od 38 do 43 km przez gory.
W albergue w Arre (nalezacym do parafii) spotkalismy polakow z ktorymi pozniej bylismy na zakupach (Dagna i Tomek z Wrocławia) i na menu del peregrino za 7.45 (przystawka- po ktorej bylem juz pelny, drugie- ja wzialem rybe z frytkami, wino, woda i deser). Dziewczyny na przystawke wziely jakis makaron i bolal je brzuch- pewnie bylo wczorajsze.
Trasy z Roscenvalles nie bede opisywal, powiem tylko, ze bylo to nieziemskie cierpienie, jakiego w zyciu nie doswiadczylem- podobnie Ewa. Polacy z albergue’a przeszli ten odcinek w dwa dni a nie w jeden- jak my. Poczatkowo mielismy sie zatrzymac w Larsoanna, ale doszlismy tam o 12.50 i mielismy jeszcze ostatek sil aby ruszyc dalej. Do Arre bylo kilkanascie kilometrow i zdecydowalismy sie isc. Blad.
Dzisiaj szlismy z Arre do Punta la Reina, skad teraz pisze. Kazdy krok byl bolesny i nawet po przejsciu gorskiego odcinka (tego przy wiatrakach) myslelismy o zatrzymaniu sie gdzies wczesniej. Jednak dalismy rade. Jest 15.16 i jestesmy juz wykapani i zaklepalismy pokoj z niemcami z teksasu i nie wiem jeszcze kim- nie widzialem. Miejsc do spania jest chyba 10 w pokoju, ale strasznie ciasno. Na cale albergue jest tez tylko 2 prysznice. Zalowalismy, ze nie zatrzymalismy sie 400 metrow wczesniej w prywatnym albergue za 6 euro (nasze 5E), bo byly tam miejsca i miejsce bylo piekne, zacienione i z masa krzewow i drzewek oliwnych. Tutaj jest za duszno jak na nasz gust. Dlatego kazdemu polecalbym to prywatne wczesniej. (dopisane po powrocie: Na trasie dzień później spotkaliśmy kilka osób, które spały w prywatnym albergue i okazało się, że w pokojach nie było okien i było bardzo duszno)
Aha, wczorajsze albergue w Arre- tuz za mostem- bylo super, wygodne koje, kuchnia, pokoik do prania, ciepla woda i ogrod, aha- kaplica tez byla i do tego salon z automatami na jedzenie i picie (heineken). My jednak poszlismy na piwo i lampke wina do miasta. Po tym piwie mialem helikopter w glowie, jakbym wypil pol litra wodki- ze zmeczenia chyba.
Zaraz Ewa odpocznie i idziemy szukac sklepu albo taniego menu del peregrino, bo padamy z glodu a w plecaku zostala tylko puszka sardynek i 2 kostki czekolady. Jutro nie idziemy daleko- 22 kilometry, jak wynika z przewodnika. Nie mamy sily a dzisiejsza trasa- 28km dala nam ostro w kosc. Poza tym od polowy drogi wczoraj (od Zubiri) slonce wlecze sie nad nami gdziekolwiek pojdziemy.
Troche martwimy sie o nasze stopy i nogi. Mamy pierwsze odciski i pecherze, poza tym bola nas stopy i ramiona- od plecaka. Sztyfty i plastry Compeed to tak jakby bic sie z lwem przy uzyciu wykalaczki. Trzeba to chyba przecierpiec. Chcialbym powiedziec, ze mamy dosc, ale niezupelnie tak to wyglada, bo po dojsciu do albergue robi nam sie lepiej i po godzinie mozemy juz nawet mowic.
Internet jest tutaj za 1 euro-tradycyjnie, ale 25 minut tym razem, wiec chce sie zmiescic w jednej sesji. Koncze- nie wiem kiedy nastepna relacja. Idziemy szukac zarcia. Aha, niemcy pytali sie czy chrapiemy, bo mieli ostatnie 3 noce nieprzespane. Nas wlasnie niemcy budzili swoim chrapaniem. Dobra.
Wszystko jest na dobrej drodze. Pa.