Ewa miala dzisiaj swoje cale 20 minut na internecie- teraz ja sie streszcze.
Wyszlismy z Navarette dopiero po 6.30- bo cisza do pozna. Bylo calkiem fajnie, wieczorem poszlismy na menu del peregrino. Srednio sie najedlismy. Ja mialem jajko sadzone z boczkiem, na drugie ryba. Ewea salatke i tez rybe. Do tego dostalismy piwo i wino, no i lody na deser- calkiem dobre. Niestety az 10 euro od glowy. W nocy obudzila nas stara niemka, ktora chrapala jak ursus. Na szczescie Ewa zostawila mi pod reka zatyczki do uszu, ktorych nie omieszkalem sie uzyc.
Byla tez inna sytuacja wczoraj- Ewie zginal recznik. Albo spadl na ulice i ktos go sobie wzial, alebo ktos po prostu spakowal go sobie do plecaka. Dzisiaj w Najera kupilismy nowy u jakichs chinczykow za 3 euro.
Szlo sie calkiem przyjemnie, bo trasa byla dobra. Wczoraj weszlismy do La Rioja- winnego rejonu hiszpanii- wiec wszedzie wkolo tylko winnice. Krajobrazy piekne- gdzie sie nie rozejrzec piekne gory i wioski. W Najera oprocz recznika kupilismy troche jedzenia w markecie, bo nie wiedzielismy czy tutaj bedzie sklep (dalej nie wiem). Doszlismy w ekspresowym tempie i bylismy drudzy na noclego. Teraz jest 12.45 a my juz jestesmy po kapieli. Nawet postanowilismy rozbic skarbonke i zamowic pranie w pralce (nasze rzeczy potrzebowaly juz porzadnego prania- nie takiego pod prysznicem).
Tutaj musze opowiedziec o albergue w ktorym dzisiaj spimy, bo jestesmy tym strasznie podekscytowani. Jest to albergue municipal (czyli miejskie). Od innych rozni sie tym, ze jest nowo wybudowane i swiezutkie. Kosztuje 6 euro- czyli srednia cena, ale dostaje sie pokoj DWUOSOBOWY!!! (kto byl na camino ten wie, co to znaczy miec pokoj dla siebie), jest ciepla woda, kuchnia, automaty z piciem, mocna kawa, internet 20minut, pralka, patio na zewnatrz, fontanna i super mila obsluga. Jestesmy w siodmym niebie. Czekamy tylko az dotrze jakiej znane towarzystwo albo ktos nowy, kto zalapie sie z nami na wino (3 euro w recepcji).
Na 19.45 pojdziemy chyba do kosciola, bo wczoraj w Navarette mszy nie bylo. Troche lipa, bo do konca camino (poki nie wyspowiadamy sie u ojca Romana na Monte do Gozo) nie mozemy przyjac komunii. Chyba, ze spotkamy jakiegos polskiego ksiedza. /co do polskiech ksiezy- widzielismy w Punte la Reina wpis jakiejs grupy, ze ich ksiadz przewodnik chce machnac camino w 26 dni/. Co do tej mszy to sie jeszcze okaze, bo jestesmy tak podekscytowani albergue, ze nie chce nam sie stad ruszac. Moze nawet ugotujemy z kims na spole obiad- makaron albo cos, zeby sie naladowac weglowodanami.
Dagne i Tomka z Wroclawia zostawilismy za soba w Torres del Rio i chyba juz ich nie zobaczymy, chyba, ze dojada jutro autobusem do Granon.
Strasznie bola nas nogi. Mamy problemy z kolanami i oboje utykamy. Ja mam problem z prawa i lewa kostka, ale jakos jeszcze ide. Smarujemy sie voltarenem, ale na niewiele to sie zdaje. Jak bedzie gdzies czerwony krzyz to zajdziemy na badanie i po jakies opaski uciskowe i leki. Najgorzej jest kolo poludnia, gdy miesnie i sciagna maja juz dostyc i prosza o odpoczynek.
Przy podejsciu do Azofra widzielismy starego belga z osiolkiem. Gosc mial dlugie siwe wlosy i brode. Wyszedl z Belgii 11 maja i chce dojsc w drugiej polowie wrzesnia- jak my. Podziwiamy go. A Ewa zakochala sie w osiolku.
Musze powoli konczyc, bo nie chce brac nastepnych 20 minut- zreszta za mna juz kolejka sie zrobila.
Zyjemy i idziemy. Kuba.