Dzien byl dlugi- tyle powiem.
Wczorajsze schronisko ma minusa i kazdemu odradzam. Casa Mari w Torres del Rio jest bardzo brudne i przeludnione. Rano nawet w kuchni lezeli ludzie (chyba amerykanie). Dzisiaj straszny upal. Rano szlismy w zimnie, zanim nie wstalo slonce. Za nami przez kilka godzin nie bylo nikogo i szlo nam sie bajecznie. Zatrzymalismy sie w dolinie, i jedzac brzoskwinie czekalismy na wschod slonca. Momentalnie zaczelo robic sie cieplej i nasze skostniale rece w koncu dochodzily do siebie. W planie mielismy Legrono albo wlasnie Navarette. Do Legrono doszlismy w okolicach poludnia- strasznie juz grzalo. Legrono to duze miasto i bylismy troche zli, ze musimy tamtedy isc. Czlowiek nie moze sie skupic na swoich myslach i kazdy gdzies pedzi. Minelismy albergue w okolicach wielkiego mostu przez ktory przeszlismy i postanowilismy isc dalej. W kafejce internetowej (bo sklepy pozamykane w niedziele) kupilismy dwie puszki coli i dwa rogaliki. Ruszylismy poza miasto, droga strasznie odkryta i ani miejsca do ukrycia. Poza tym nie bylo gdzie zrobic siku. Odpoczelismy najpierw gdzies w winnicach pod migdalowcem a potem juz przed Navarette w ruinach Hospital del Peregrino. Doszlismy do albvergue gdy bylo jeszcze zamkniete. Na miejscu spotkalismy tego polskiego szafarza (chyba), ktory mieszka w niemczech i mieszkamy dzisiaj w tym samym schronisku- pewnie wieczorem pojdziemy cos zjesc. Otworzyli o 14.30 gdy byla juz kolejka. Teraz nawet nie sprawdzalem, ale jest juz chyba full.
Cena 3 euro- najtaniej do tej pory. Duzo miejsca w pokojach, czysto i spoko hospitalero. Pietro nizej mamy jadalnie i jakies ksiazki do czytania. Jedyny minus to piwo w knajpie obok, skad wlasnie pisze- duze za 3 euro- najdrozej na calej drodze i tyle samo co nasz nocleg. Moje pierwsze i ostatnie. Internet za 1 euro- 25 minut. Kilka osob juz tu siedzi- wykapani, wypachnieni i czekaja na swoje patatas bravas. Ja dzisiaj potrzebuje misa, wiec zaczekam na jakies menu del peregrino wieczorem. Ewie jeszcze nie mowilem, ale bedzie dym- msza ostatnia byla o 13.30, wiec niedziela bez mszy. Pewnie pojdziemy sie tylko pomodlic a jutro pojdziemy na msze.
Jeszcze nie wiem dokad jutro, bo nawet nie spojzalem na mape, ale probujemy tak wszystko wymierzyc, zeby pojutrze byc w Granon- super klimat, spanie w kosciele i polowe warunki- wspolna kolacja, msza i modlitwa wieczorna i chyba donativo.
Myslelismy, ze dzis bedzie gorzej, ale jakos dotarlismy, widzielismy wielkiego byka i z poltora kilometra krzyzy na siatce- na zdjeciach z camino kazdy je ma. Zrobilismy swoj krzyzyk i wpletlismy w ogrodzenie.
Teraz chyba zafundujemy sobie drzemke z godzinke i pojdziemy jesc. Jestesmy z siebie zadowoleni, bo polak o ktorym wzpomnialem policzyl, ze zrobilismy cos kolo 33km. A przy kolejce do albergue spotkalismy jeszcze 3 polki, ktore mijalismy dzisiaj i witalismy sie po hiszpansku. Ale chyba nie w naszym klimacie, wiec pozostaniemy przy naszym amigo. Koncze i do uslyszenia wkrotce.
Kuba.