Dzien 5 - Torres del Rio
sierpień 23, 2008 autor Kuba
Internet tylko 20 minut- zostalo 12, wiec szybko.
Rano ruszylismy o 6.12. W albergue w Estella dostalismy na sniadanie suchary z dzemem. Pobudka byla niesamowita (my wstalismy kolo 5.30- jak polowa albergue). Z glosnikow lecialo “No woman, no cry” i inne przeboja Marleya. Chcialo nam sie plakac, ale ruszylismy w droge. Hospitalero rzucil “buen camino” i za pol godziny pylismy w gorach poza miastem. Szlo sie swietnie. Pierwsze 17 kilometrow lyknelismy w 3 i pol godziny. Widoki byly bajkowe i mowilismy, ze gdyby to bylo w Polsce- musielibysmy stanac i robic zdjecia naokolo. Bylo super. Minelismy wiec Los Arcos, gdzie mielismy w planie nocowac i poszlismy dalej- do Torres del Rio, gdzie nocujemy dzis. Przeszlismy wiec jakies 28 kilometrow. Dobrze, ze poszlismy dalej, bo kilometr przed Torres spotkalismy Tomka i Dagne, ktorych poznalismy w Arre. Oni ida raczej zolwim tempem i wczoraj podjechali autobusem- dlatego byli przed nami. Opowiadali o nas innemu polakowi, ktory mieszka w niemczech, ktorego tez poznalismy dzis na trasie. Byl pelen podziwu dla nas, gdy dowiedzial sie, ze idziemy z Estelle.
Albergue w Torres del Rio (privado) jest brudne jak cholera i jest pelno much. Widok z tarasow na piekna miejscowosc i okolice niestety tego nie rekompensuje. Lodowka smierdzi i lozka nie byly sprzatane pewnie od kwietnia. Piwo tanie- san miguel za 80 centow, wiec pijemy. Okazalo sie, ze Tomek jest lekarzem, wiec Ewa juz dopytuje sie o wszelkie dolegliwosci i zaczerpuje rad u niego. Sklep w wiosce slaby, wiec chyba jutro staniemy na poj godziny w Legrono na zakupy i bedziemy je targac dalej (jesli pojdziemy dalej niz Legrono- Ewe bola nogi). Nasz najdalszy cel jutro to Navarette- 28 km- lajtowo.
Pierwszy raz jedlismy winogrona, bo szlismy caly dzien odludziami, wsrod winnic- do ludzi byly kilometry. Aha, zerwalem tez cos dziwnego z drzewa i okazalo sie, ze to migdaly- super, duzo lepsze niz te ze sklepu. Znowu tez widzielismy jaszczurki.
Gdy podchodzilismy do Samport, minal nas samochod. Facet walil w klakson i krzyczal przez szybe “BUEN CAMINO!!!”. Poczatkowo sie wystraszylismy, ze w nas wjedzie, ale potem bylo nam milo. Ludzie szanuja nas bardzo na trasie i kazdy mowi dzien dobry i zyczy bezpiecznej drogi. Dzisiaj mielismy naprawde dobry dzien. Jutro mamy zamiar isc na normalny obiad, na menu del peregrino w Navarette.
Koncze, bo konczy sie moj czas a niemcy tak halasuja, ze i tak nie moge sie skupic. Wlasnie jakas mloda siksa zgasila mi swiatlo. Mamy sie dobrze. Do uslyszenia.
Kuba.